literature

Popoludnie bogow

Deviation Actions

TheBurningTree's avatar
Published:
678 Views

Literature Text

Popołudnie bogów



Tam, gdzie dopłynęli, morska toń była czarna jak atrament. Khaaras wiosłował, wkładając w to zajęcie całą siłę swoich potężnych ramion. Ciemnym ogonem odganiał natarczywe muchy od swojego końskiego zadu. Saalia przechyliła się mocno za burtę, przy okazji niedbale rozplątując sieci. Pierzasty Wąż zwinął się na rufie i grzał cielsko w promieniach popołudniowego słońca. Rejs upływał w miłej atmosferze, przynajmniej dopóki Khaaras nie zapytał:
– Jak się czujesz, polując na własnych krewniaków, żmijowaty?
Pierzasty Wąż otworzył łaskawie jedno złote oko.
– Ja i Głębian jesteśmy bardzo dalekimi kuzynami – powiedział. – Poza tym, węże nie stronią od kanibalizmu.
Saalia oderwała spojrzenie bladobłękitnych oczu od ciemnej wody i spojrzała na nich. Z namysłem przygryzła wargi. Czerwone włosy rozsypały się na jej plecach oraz ramionach jak kurtyna krwi.
– Kiedy przyjdzie co do czego, bardziej przyda się ktoś z rękami – oznajmiła rozkazujący tonem.
Pierzasty Wąż wydał z siebie długi, zirytowany syk, a później rozpoczął powolną przemianę. Khaaras z odrazą odwrócił od niego wzrok. Długie, umięśnione cielsko boga Magii skróciło się. Cztery wypukłości pączkowały w kończyny. Białe pióra odpadły z pyska, przemienionego w płaską, gadzią twarz. Wkrótce zamiast ogromnego gada, na rufie siedział nieco nadąsany mężczyzna z delikatną łuską zamiast skóry, szczątkowymi nozdrzami i parą żółtych, okrągłych oczu.
– Tak lepiej? – spytał.
– O wiele – przytaknęła Saalia. – Wystarczy już tego, Khaarasie. Tutaj będzie dobrze.
Khaaras złożył wiosła i cisnął je na dno łodzi. Saalia chwyciła ogromną wędkę. Czubkiem palca sprawdziła, czy wielki jak jej dłoń haczyk jest wystarczający ostry.
Pierzasty Wąż sięgnął do wiadra z lodem, w którym zanurzyli wielki płat wołowiny. Saalia nabiła go na hak, a później zarzuciła wędkę.
– Teraz czekamy – powiedziała.
– Tego nie znoszę najbardziej w tych łowach – oznajmił Khaaras.
– A myślałem, że kolejnych niepowodzeń – rzucił kąśliwie Pierzasty Wąż.
Khaaras prychnął z irytacją.
– Gdybym mógł, zmiażdżyłbym cię jak...
– Spróbuj tylko. Zobaczymy, ile są warte twoje muskuły w starciu z Magią.
– Cicho! – skarciła ich gniewnie Saalia. – Przyszliśmy tu schwytać Głębiana! Wasze kłótnie mogą go spłoszyć.
– Biorąc pod uwagę jego rozmiary, nie przejmie się naszą łódeczką – uznał Khaaras.
– Zamknij się! – rzuciła wściekle bogini śmierci, najwyraźniej wytrącona z równowagi.
Pierzasty Wąż skulił się na rufie, a Khaaras potulnie umilkł. Kiedy na ciemnych policzkach Saali wykwitał karmazynowy rumieniec, a oczy zaczynały ciskać błyskawice, najlepszym wyjściem z sytuacji był błyskawiczny odwrót. Nawet dumny bóg-ogier doskonale to rozumiał.
Na pokładzie łódki znów zapanował spokój. Troje bogów czekało, patrząc w wodę. Łagodne fale kołysały ich łupinką.
*
Głębian nie należał do istot, które pozwalają swoim gościom na nudę. Nie minęła godzina, kiedy się pojawił. Nie grzeszył inteligencją. Dał się skusić na kawał mięcha, jak zwykle.
– Jest! – oznajmiła Saalia, gdy mocne szarpnięcie za rybacką linkę prawie wyrwało jej z rąk wędkę.
Khaaras sięgnął po młot, wiszący przy jego gniadym boku. Pierzasty Wąż wychylił się z łódki, aż ta zakołysała się gwałtownie. Saalia ściągała linkę, prężąc muskularne ramiona. Mięśnie pulsowały z wysiłku pod jej ciemną skórą.
Toń wzburzyła się nagle i kilka kroków od łódki wychynął na powierzchnię ogromny łeb Głębiana. Hak utknął w jego pysku. Między zębami zwisały strzępy mięsa.
– Bliżej – sapnął Khaaras. – Bierz harpun, żmijowaty!
Pierzasty Wąż posłusznie chwycił broń. Saalia rozluźniła na chwilę mięśnie, a później szarpała ze zdwojoną siłą. Głębian plunął jadem i zanurzył się. Jego łeb na długiej, pokrytej łuską szyi ukazał się ponownie, szorując po burcie łódki.
Pierzasty Wąż sięgnął harpunem pod brodę bestii. Zaczepił go mocno w miękkiej skórze.
– Trzy... dwa... – powiedziała Saalia. – Teraz!
Szarpnęli oboje. Ogromny łeb Głębiana znalazł się na chwilę w łodzi. Z rozwartego pyska ciekły strugi jadu. Rozdwojony język uderzał w drewniane ławeczki. Zęby szczękały straszliwie, gdy wąż kłapał szczęką.
Khaaras spuścił w dół młot. Głębian dojrzał to w porę. Szarpnął się, zostawiając na harpunie kawałki mięsa i skóry. Saalia prawie wypadła za burtę, a młot Khaarasa zdruzgotał drewno zamiast gadziego karku.
– Niech to... – zaczął Pierzasty Wąż.
Trzymana przez Saalię linka napięła się i zaczęła przesuwać między jej twardymi dłońmi, obcierając skórę. Krew spłynęła po nadgarstku bogini. Syknęła przez zęby i owinęła linę wokół łokcia.
Głębian wychynął przed dziobem łodzi. Rzucił za siebie złe spojrzenie i zanurkował ponownie, przy czym rufa gwałtownie poszła w górę.
– Chce nas wciągnąć! – krzyknął ostrzegawczo Khaaras, szorując kopytami po pokładzie. – Puść go, Saalia!
– Nigdy!
– Na litość, kobieto!
Z pomocą przyszedł im Pierzasty Wąż. Uderzył kościanym nożem, przecinając naprężoną linkę. Saalia poleciała w tył, gdy rufa łódki z plaśnięciem opadła na fale. Khaaras upadł na bok. Pozbierał się zaraz, przeklinając.
– Tchórz! – zawołała ze złością Saalia. Odplątała z ręki resztki bezużytecznej linki i wrzuciła je do wody. – Mieliśmy szansę go dorwać!
– Kto kogo? – mruknął Khaaras.
Pierzasty Wąż wzruszył ramionami.
*
Wracali w podłych humorach. Khaaras wiosłował. Saalia bawiła się swoim naszyjnikiem ze skurczonych głów. Pierzasty Wąż owinął się szczelnie szatą z piór i spoglądał w wodę.
– Przestań już – powiedział nagle Khaaras.
– Co? – zdziwił się Pierzasty Wąż.
– Wyglądać jak twoi wyznawcy.
Bóg Magii zaśmiał się cicho.
– Nie przeszkadza mi to – zapewnił.
– Khaaras nie lubi śmiertelników – wyjaśniła zgryźliwie Saalia.
– Nie lubię – przyznał Khaaras. – Ludzie nam się nie udali, musicie to przyznać. Są niepokorni, irytujący jak pchły i mnożą się niczym karaluchy.
Saalia wzruszyła ramionami.
– Jeżeli nie lubisz swoich wyznawców, zrób sobie nowych – poradziła. – Ja tam swoich lubię. To prawda, są charakterni, ale...
– Charakterni? – Podenerwowany Khaaras zaczął wiosłować jeszcze szybciej i mocniej niż dotychczas. – Zadufane w sobie robactwo. Każdy wypatruje własnego interesu. A jacy są pewni siebie! Aroganccy, hardzi... pozbyłbym się ich, owszem, gdyby nie Se.
– A co on ma do tego? – spytała Saalia. – Znów się o coś założyliście?
– Mhm – przytaknął bóg-ogier. – O to, który z nas będzie miał więcej wyznawców pod koniec tego tysiąclecia. Teraz każdy z tych małych skurwysynów jest na wagę złota.
Pierzasty Wąż do tej pory słuchał w milczeniu. Teraz po raz pierwszy odezwał się:
– A nie sądzicie, że oni są ważni?
– Kto? – zdziwiła się Saalia.
– Wyznawcy. W końcu ich ilość i oddanie określają naszą potęgę, prawda? Gdyby było inaczej, nikt by o nich tak rozpaczliwie nie zabiegał.
Bogini roześmiała się.
– To tylko zabawa, Pierzasty Wężu, nie gromadzenie armii – oznajmiła. – Ludzie naprawdę są sympatyczni. I śmieszni. Gdybyś widział, co wyprawiają, kiedy chcą mnie uhonorować jakąś ofiarą z człowieka... te wszystkie tańce i śpiewy, wspaniała sprawa.
– Babska próżność – skomentował Khaaras. – To wrzody na dupie. Ciągle o coś błagają, modlą się, pełzają. A jak się odwrócisz, oplują cię i oleją wszystkie przykazania, jakie im dałeś. Gdyby nie ten zakład...
– Potrafisz tylko gadać – powiedziała Saalia.
– Czyżby?
– Owszem!
– To ty pytlujesz jak przekupka!
Kłócili się, dopóki na północy nie pokazał się ląd. Pierzasty Wąż siedział zadumany na rufie, od czasu do czasu odruchowo wyrzucając język z ust.

* * *

Zaczęło się w Febupolis.
W świątyni Słonecznego Króla trwały modły. Kapłani chylili czoła przed tronem, na którym rozsiadł się bóg, przybrany w złoto i pomarańczowe jedwabie. Oczy miał zamknięte, twarz skupioną.
Drzwi rozwarły się szeroko. Stanął w nich człowiek w szatach arystokraty. Za plecami kłębił się tłum żołnierzy, mieszczan i plebejuszy.
Arcykapłan Słonecznego Króla zagrodził im drogę do wnętrza świątyni.
– Jak śmiecie naruszać spokój boga? – spytał. – Trwa modlitwa. Nie macie tu wstępu.
Arystokrata wysłuchał go do końca. Później wbił mu nóż w brzuch i przeszedł nad jego zwiniętym w agonii ciałem. Szedł w kierunku Słonecznego Króla. Ten otwarł oczy, płonące słonecznym blaskiem.
Wściekły tłum wdarł się do świątyni, siekąc kapłanów. Ściągnęli z tronu swego boga. Zmasakrowali jego ciało stalą, drewnem i kamieniem. Później cisnęli je na stos i spalili.
*
Trigo, Pani Plag, zaszyła się w wykutym w skale zamku w górach Szeran. Zsyłała plagi na niewierne tłumy. Śmiertelnicy postępowali jednak inaczej niż zwykle. Nie błagali o miłosierdzie. Na fali buntu, który z Febupolis rozpełzł się na cały świat, przeklinali jej władzę. Gdy zabrakło modlitw, Trigo zaczęła tracić moc.
Dała sobie spokój z walką. Stała w oknie swego zamku i patrzyła, jak śmiertelnicy taranem szturmują ogromne odrzwia, wiodące w głąb skały.
Zabiła ją strzała, wypuszczona z dołu.
*
Khaaras uciekał, słysząc za sobą tętent kopyt. Jego właśni wierni ścigali go na grzbiecie koni. Stratowali już martwe ciało jego żony, bogini płodności Nymareis.
Jeden z galopujących za Khaarasem myśliwych cisnął dzirytem, który trafił boga między łopatki. Khaaras potknął się o kępę trawy. Padł na ziemię. Próbował jeszcze wstać, ale krew ściekała mu po plecach i torsie.
Słońce zachodziło czerwono nad równinami, gdy jeźdźcy otoczyli boga-ogiera. Wrócili później do swoich żon, niosąc im w podarku jego głowę.
*
Płomienny Pan Kargor i Saalia przyglądali się swemu ostatniemu dziełu – miastu, zalewanego przez płynny ogień z plującego lawą wulkanu. Siedzieli na szczycie góry i milczeli. W dole ludzie uciekali w panice, wrzeszcząc i przeklinając ich oboje.
– Przynajmniej nas zapamiętają – powiedziała wreszcie Saalia.
– Być może – przyznał Kargor.
Ujął w dłoń nóż ze smoczej kości i naciął sobie nadgarstek. Z jego żył wypłynęła lawa, równie gorąca jak ta, którą wulkan posyłał niewiernym.
– Porzuceni przez własnych wyznawców – westchnęła Saalia, biorąc do ręki nóż. – Co może być nędzniejszego? Przynajmniej sami zdecydujemy o wyborze chwili. – Spojrzała na wschód. – Pierzasty Wąż śmiałby się z nas jak opętany.
Później podcięła sobie żyły i czekała, aż wraz z krwią wypłynie z niej życie.
*
Arendija, bogini piękna, wyła i przeklinała ludzkość, gdy tłum wyznawców posiadł ją na białym marmurze świątynnej podłogi. Wkrótce na kamienie spłynęła gorąca krew z jej przerżniętego gardła.
*
Zły uciekał w głąb tuneli, którymi zrył swój spopielony kraj. Obdarci, wściekli ludzie szli jego trupem. Z szyi i pyska boga zniszczenia sterczały włócznie, topory, nawet ułamki mieczy. Tunele wypełniały się buntownikami, wszystkie wejścia zostały obsadzone. Zamknięty w postaci monstrualnego robaka bóg musiał zginąć. Wszystko było kwestią czasu.
*
Se, bóg z głową szakala, uciekł na pustynię z grupą swych wiernych kapłanów. Gdy zagrożenie ze strony buntowników minęło, stanęli wokół niego, by wzmocnić swego pana modłami. Se z ulgą zamknął oczy i rozłożył szeroko ręce.
Kapłani wyjęli zakrzywione noże i wzięli się do roboty. Najeżone ostrzami ciało przywiązali za pięty do wielbłąda, a później powlekli je z powrotem do ludzkiej osady.
*
Święte Góry tonęły w upale. Ssarethanie, lud czczący jako swego boga Pierzastego Węża, zgromadzili się przed wykutą w żółtej skale piramidą. Rozprawiali z ożywieniem. Przybrani w białe szaty kapłani i kapłanki, zawinięci w gadzie skóry wojownicy, zwykli ludzie. Czekali.
Ich bóg pojawił się wkrótce w ciemnym wejściu piramidy. Tłumy Ssarethanów zrobiły mu miejsce. Przesunął wężowe sploty między nimi. Dzieci wyciągały ręce, by dotknąć białych piór, ktoś odważył się wyrwać kilka. Podobno zapewniały bożą łaskę.
Zupełnie, jakby bogowie mieli jeszcze coś do powiedzenia.
Pierzasty Wąż zatrzymał się dopiero, gdy drogę zastąpił mu Arcykapłan. Zamrugał złotymi oczami i dźwignął łeb na długiej szyi w górę. Zatrzymał go na poziomie oczu Ssarethana.
– Na całym świecie ludzie uwalniają się spod reżimu bogów – powiedział Arcykapłan.
– Tak – potwierdził ze znużeniem Pierzasty Wąż. – Wiem o tym. Wkrótce na świecie nie zostanie już żaden z nas. Wszyscy przeniesiemy się do niebytu.
Arcykapłan wyciągnął spod szat kościany nóż o długim, ząbkowanym ostrzu. Pierzasty Wąż westchnął ciężko, osunął się na ziemię. Ssarethanie otaczali go milczącym kręgiem. Wszyscy trzymali w rękach broń – noże, widły, niekiedy zwykłe kije. Nie podchodzili bliżej niż na krok do wielkiego, pokrytego pierzem cielska.
– Zróbcie, co trzeba – powiedział cicho Pierzasty Wąż. – Nie uczynię wam krzywdy.
– Przykro mi, panie – odezwał się Arcykapłan. – Ale my będziemy musieli skrzywdzić ciebie, jeżeli nie raczysz z własnej woli wrócić do piramidy. – Pierzasty Wąż zamrugał. Arcykapłan pospieszył z wyjaśnieniem: – Sprawy są niespokojne, a my przysięgaliśmy ci służyć. Zaufaj nam, panie. Lepiej będzie dla ciebie, jeżeli nie będziesz oddalał się od swej siedziby, póki sytuacja nie ulegnie poprawie. Jeżeli odmówisz, pozostanie nam zatrzymać cię siłą i błagać o wybaczenie.
Pierzasty Wąż zasyczał.
– Rozkazujesz mi wrócić do mojej piramidy...?
– Dla twojego własnego bezpieczeństwa, panie.
– To bunt!
– Niewątpliwie, panie – przyznał Arcykapłan. – Nie chcemy twojej krzywdy. Czy raczysz spełnić naszą wolę?
Raczył. Z dwojga złego, wolał taką formę rebelii.

* * *

Zamieszkana przez morskiego węża głębia była czarna jak noc. Fale jaśniały w popołudniowym słońcu.
Pierzasty Wąż przemierzał ocean, wyrzucając lśniące bielą ciało ponad fale i nurkując ponownie. Trop w trop zanim posuwał się statek, dwa rzędy wioseł pracowały niestrudzenie. Ssarethanie utrzymywali nakazaną szacunkiem odległość, ale wciąż pilnowali swojego boga. Był ostatnim podobnym sobie na świecie.
Głębian czekał. Wylegiwał się na sterczącej z wody skale, podobnej do zęba jakiejś bestii. Jej szarą powierzchnię pokrywały solne naloty i glony.
Pierzasty Wąż opłynął skałę, a później wpełznął na nią ostrożnie, strosząc pióra. Głębian poruszył zanurzonym w wodzie ogonem. Otworzył jedno ślepie.
– Krewniaku – przywitał się. – Gdzie twoi przyjaciele? Od kilkudziesięciu lat was tu nie było. Myślałem, że naprawdę macie już dość. Powiedz Saalii, że jeżeli bardzo chce, pozwolę jej złowić jednego z moich potomków.
Pierzasty Wąż przyglądał mu się.
– Nic nie wiesz? – spytał powoli.
– A co mam wiedzieć?
– Oni nie żyją. Bogowie. Wszyscy oprócz mnie.
Głębian zasyczał i poruszył się.
– Wolne żarty. – Uniósł łeb. Otworzył oboje oczu. – Nie żyją? Bogowie? To nonsens, oni nie mogą umrzeć.
– Ludzie odebrali im ciała. Musieli odejść do niematerialnej sfery.
– Dlaczego to zrobili?
Pierzasty Wąż wzruszył ramionami.
– Ludzie wyszli nam trochę zbyt samowolni – wyjaśnił. – Chcą sami decydować o sobie, sami władać światem, żyć tylko dla siebie, nie dla bogów.
Głębian dopiero teraz dostrzegł statek, unoszący się na falach kilkaset kroków od nich.
– A to...
– Teraz, by opuścić swoje leże, potrzebuję pozwolenia własnych wiernych – wyjaśnił Pierzasty Wąż.
– Mógłbym wciągnąć ten stateczek w głębię.
– Naprawdę? – zdziwił się Pierzasty Wąż. – Dlaczego nigdy nie postąpiłeś tak z naszą łodzią?
Głębian zaśmiał się.
– To była... ciekawa rozrywka. Przecież właśnie dlatego tak uparcie próbowaliście mnie schwytać, prawda? Dobrze czasem dostarczyć sobie trochę emocji. I tak wiedziałem, że wam się nie uda. Nikomu nigdy się nie uda. – Zmrużył ślepia. – Załatwić ich?
– Nie – odrzekł natychmiast Pierzasty Wąż. – Nigdy by tu nie przybyli, gdyby nie moja zachcianka, żeby się z tobą spotkać.
– Za bardzo się nimi przejmujesz.
– Gdybym się nie przejmował, nie rozmawialibyśmy dzisiaj – zauważył Pierzasty Wąż. – Traktowałem swoich wiernych najlepiej spośród bogów. Tylko dzięki temu jeszcze żyję.
Głębian zastanawiał się nad tym przez chwilę.
– Co teraz z nimi będzie? – spytał w końcu.
– Z kim? – zdziwił się Pierzasty Wąż.
– Z tymi, którzy stracili swoje ciała. W dość brutalny sposób, jak rozumiem.
Bóg Magii przez chwilę milczał.
– Dołączyli do niematerialnego świata – powiedział wreszcie. – Nie osłabli w ogóle. Ich wyznawcy szybko przekonali się, że bez bogów wcale nie jest łatwo. Muszą oswoić naturę. Idzie im przyzwoicie – przyznał. – Rzecz w tym, że wkrótce po fali buntów, gdy pozbyli się bogów, zabrakło ich im wsparcia... więc zaczęli się modlić. I tym razem zostali wysłuchani.
– Przebaczono im? – spytał ze zdziwieniem Głębian.
– Przebaczenie nic tu nie ma do rzeczy – skorygował Pierzasty Wąż. – Moc bogów pochodzi z modlitw ich wyznawców. A kiedy są bytami niematerialnymi, istnieją tylko dzięki mocy. Dlatego bogowie śmiertelnie obawiają się, że jeżeli pozostaną głusi na błagania ludzi, ci przestaną ich wspierać modlitwą.
– Wtedy nieodwracalnie znikną – zrozumiał Głębian.
– Dokładnie tak – przytaknął Pierzasty Wąż.
Milczeli przez chwilę. Jakaś fala uderzyła o skałę. Kropelki zimnej, słonej piany opryskały owinięte wokół kamienia gady.
– Jest jeszcze nadzieja – stwierdził w końcu Głębian. – Może kiedyś modlitwy wzmocnią bogów na tyle, by ci zdołali stworzyć sobie na powrót ciała.
Pierzasty Wąż pokręcił powoli łbem.
– Nie sądzę, by ludzie na to pozwolili.
– A co oni mają do gadania?
– Wszystko, krewniaku. Teraz to ich świat, a my jesteśmy jedynie ozdobnikami.

* * *

Gromada rybaków wywołała sensację, gdy z jednej z wypraw powróciła z ciałem ogromnego węża w sieci. Rozłożyli je na jednej z plaż Kryształowego Wybrzeża. Gapie podziwiali je z zachwytem. Handlarze proponowali bajeczne sumy za łuski, kły i wnętrzności potwora. Badacze kłócili się zajadle co do natury potwora.
– To bóg – stwierdził ktoś.
– Nonsens.
– Piękny okaz smoka morskiego...
– Bestia z zaświatów...
– Wygląda niemal dokładnie jak Zły na niektórych rycinach, nie uważacie?
Rybacy wiedzieli swoje, tak samo jak wielu starszych ludzi, którzy pamiętali jeszcze czasy bogów.
– To żaden smok, ani bóg tym bardziej – powiedział bezzębny starzec, kapitan łodzi, która powróciła z zewłokiem. – Wiem, co gadam. Złowili my go na Czarnej Toni. To je Głębian, tyn sam stwór, którego bogini Saalia chciała tak bardzo ubić.
Opowiadanie zajęło II miejsce w Konkursie Czarnego Wilka. [link]

Krótka historyjka, swoiste wprowadzenie w świat fantasy, na którym obecnie pracuję.

(c) Maria Dunkel
Wszystkie prawa zastrzeżone.
© 2012 - 2024 TheBurningTree
Comments10
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
MyWordsItsMe's avatar
Nie zasłużyłaś na drugie miejsce. Przeglądając zwycięskie opowiadanie stwierdziłem, że to ty powinnaś wygrać. Jak dla mnie wygrałaś!